środa, 12 października 2016

#1 Od czegoś trzeba zacząć

Posted by Zosia on 14:08 with 4 comments
Hej :)

Jest to mój pierwszy post na tym blogu, aczkolwiek doświadczenie w blogowaniu jakieś posiadam. Strona absolutnie nie powstała pod wpływem impulsu, bowiem dosyć długo zastanawiałam się nad tym, czy założenie tego bloga ma jakikolwiek sens, czy nie będę pisać do duchów itd. Ostatecznie doszłam do wniosku, że kto nie ryzykuje, ten nie je tortu.. no w moim przypadku nawet mimo ryzyka nie jem ;-)

To może coś nie coś o mnie.

Jestem Zosia, mam dopiero 17 lat i uważam, że jak na swój wiek jestem naprawdę ambitna. Nie, nie interesuję się modą, muzyką (hmm, mam określoną grupę wykonawców, których lubię słuchać) i makijażem. Pasjonuje mnie głównie fotografia tego, co nieznane i tematy kryminalne - morderstwa, polska mafia, policja. Sama w przyszłości chciałabym pracować w pionie kryminalnym, a po liceum, do którego obecnie uczęszczam, planuję wybrać się na kryminologię. 

Gotowanie. Czyli to, z czym między innymi związany jest ten blog. Kiedyś gotowano mi - wiadomo, mama, babcie itd., obecnie nie lubię jeść tego, czego nie zrobiłam sobie sama. Niegdyś nie lubiłam gotować, oczyma wyobraźni wydawało mi się to męczące, a teraz? Szukam i wynajduję masę nowych przepisów, tylko czasu na realizację brakuje ;-)

O co chodzi z adresem i tytułem bloga? Myślę, że jest to chyba najważniejsza informacja z tego postu.

Gdyby ktoś mnie zapytał, co robiłam dokładnie rok temu o tej porze, to oczywiście nie byłabym w stanie odpowiedzieć, ale jedno byłoby dla mnie pewne - na pewno jadłam dużo i bardzo niezdrowo. Ale czy wtedy to miało dla mnie znaczenie? Absolutnie nie. Uwielbiałam, a nawet kochałam jeść. Im mniej zdrowe, tym lepiej. Chipsy, pizza, frytki, pepsi, Mc Donald, KFC? Zawsze! Słowo ''umiar'' było dla mnie zwykłą abstrakcją. Nie obchodziła mnie moja waga, mój wygląd raczej też nie (chociaż np. wstydziłam się przebierać przy dziewczynach z klasy na wf), najważniejsze było to, aby dobrze zjeść. 

Więc jakim cudem to się zmieniło? 

Sama regularnie zadaję sobie to pytanie. W październiku 2015 moja waga wynosiła +/- 62 kg przy 163 cm wzrostu. Wtedy jakoś mi to nie przeszkadzało, ale dzisiaj na samą myśl się wzdrygam. Gdzieś do grudnia same z siebie spadło 4 kg. Nie robiłam nic, nie ograniczyłam nic, ale jednak było i nie ma. Pod koniec stycznia przeszłam operację, po której schudłam 2 kg w ciągu tygodnia. Przez miesiąc byłam na diecie płynnej. Ostatecznie zeszły mi 4 kg. Byłam zadowolona z siebie, cieszyłam się z tego, mimo iż nigdy mi na tym nie zależało. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro już 4 kg straciłam, to szkoda, aby to zaprzepaszczać i postanowiłam zrzucić jeszcze trochę. 

Miałam zerową wiedzę w tym temacie. Nie wiedziałam nic o kaloriach, o tym jak należy jeść, aby schudnąć, więc jadłam co chciałam. Ograniczyłam głównie fast foody, bez których życia sobie nie wyobrażałam, aczkolwiek nie ukrywam, że i tak dosyć często pojawiały się nadal w moich rękach. 

7 marca po raz pierwszy poszłam biegać. Zrobiłam wtedy coś około 4 km i do dzisiaj pamiętam jaka zmachana, zalana potem wróciłam do domu. Co prawda z tych 4 km dosyć dużo przeszłam, no ale od razu maratonu się przebiec nie da :-)) Zaledwie miesiąc potem, bo 9 kwietnia, zrobiłam 12 km. Byłam z siebie ogromnie dumna. Ale niestety.. jadłam nierównomiernie do wysiłku. Chciałam ruszać się jak najwięcej, a przy tym jeść jak najmniej, ponieważ wydawało mi się to szybkim sposobem na schudnięcie. Ważyłam w tamtym momencie 53 kg, co utrzymywało mi się przez ponad miesiąc. 
Maj leciał mi powoli, jeśli chodzi o utratę wagi, ale czerwiec rozpoczął się grubym wejściem. Nagle z 53 kg zrobiło się 48. Ja oczywiście dumna z siebie, że super, że byle tak dalej, obrałam sobie za cel 45 kg, no bo co to takiego? W sumie zamiast spaść do 45, wzrosłam do 50, co utrzymywało mi się mniej więcej do końcówki lipca. Pod koniec lipca udało mi się ponownie zejść do tych 48 kg, potem poszło gładko. 47, 46 i w końcu wyczekiwane 45. 
Nie dostrzegałam tego, że kości biodrowe wystają tak, że każdy kto spojrzy na moje spodnie je widzi. Nie przeszkadzało mi to, że mogłam sobie policzyć żebra, że obojczyki postanowiły już na stałe się wynurzyć spod skóry, a barki wystają przy każdym małym ruchu ręką. Miesiączka? Zapomniałam już co to. 

BO NAJWAŻNIEJSZE BYŁO TO, ŻE CYFERKI LECĄ W DÓŁ.

Zaczęłam stosować drastyczną ''dietę''. 1000 kcal? Za dużo. 900? Za dużo. 800? No powiedzmy, ale może by tak 700? Idealnie. Oczywiście równomiernie do obniżania kalorii, wzrastał mój wysiłek fizyczny. Płakałam, gdy waga wzrastała nawet o 0,1. Dobiłam do 44 kg. Wyglądałam i w sumie nadal wyglądam jak wrak. Silną wolą dobiłam do 45,5 kg, aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że to woda, która i tak zejdzie. I uwierzcie mi, że ta silna wola, której potrzebujemy, gdy chcemy podjadać jest niczym, w porównaniu do tego, aby zmusić się do jedzenia.

Otworzyłam się na pedagoga. Obecnie przede mną bardzo długa i ciężka droga. Waga została schowana, mam układ, że ważona jestem co 2 tygodnie. Dzięki temu, że nie mam już w domu tej wyroczni, która pokazuje raz mniejsze, raz większe liczby, jestem spokojniejsza. 

Własną silną wolą zjadam dziennie po 1800 kcal. Wiem, że minie dużo czasu, zanim zacznę to robić bez stresu. Wiem, że nie powinnam się o nic martwić, bo mam przynajmniej 4 kg do przytycia. Ale mimo wszystko..

A ja po prostu chciałam być chudsza i fit. A stałam się nieszczęśliwa, bo każdy dzień to była walka. Walka o to, by się nie złamać i zjeść jak najmniej.

Morał? Nasuwa się sam.

Categories:

4 komentarze:

  1. Jestem z Twoim "odchudzaniem" od samego początku, na bieżąco śledziłam postępy i byłam dumna, że potrafiłaś schudnąć. Teraz jestem dumna z tego, że przełamałaś swój strach przed przytyciem i wreszcie zdajesz sobie sprawę z tego, co się stało i próbujesz naprawić swoje życie. Trzymam mocno za Ciebie kciuki kochana <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety wiem co czujesz bo mam dokładnie ten sam problem :(
    Jak będziesz chciała to pisz i powodzenia, musi być lepiej <3

    OdpowiedzUsuń